sobota, 25 stycznia 2014

Rozdział 1



    Chłodne światło pochmurnego styczniowego poranka wlewało się przez wielkie okna do wnętrza salonu w cichej willi, położonej w podmadryckim Mostoles, kładąc miękkie, jasne plamy na parkiecie i wydobywając z mroku stolik do kawy wraz ze stojącym na nim wazonikiem z suchą kompozycją kwiatową, w sposób, który ucieszyłby serce każdego malarza oraz fotografika.
    Ikera jednak ten widok nie cieszył. Na stoliku kawowym powinny znajdować się już akta dzisiejszej dostawy, a tymczasem nie było nic. Góra, jak zwykle, miała opóźnienia.
Bramkarz przeżegnał się pobożnie, po czym ujął się pod boki i przemówił w stronę sufitu.
    - Gdzie papiery? - zapytał dobitnie.
Sufit nie odpowiedział.
    - Jak mam pracować bez podstawowych informacji? - Santo uniósł brew. - Akta proszę, ale już!
Strop nadal milczał, nieczuły.
    - Kolejny raz macie opóźnienia w Wydziale Informacji! - huknął bramkarz. - Akta, albo sobie porozmawiam z waszym szefem!
    - Przecież wszystko słyszę - leniwy baryton archanioła Gabriela, kierownika Wydziału Informacji rozlegał się zarazem zewsząd i znikąd. - Dajcie mu te akta, bo się nie zamknie.
    Pod sufitem zmaterializowała się pękata tekturowa teczka w kolorze białym. Iker złapał ją, zanim zdążyła wylądować w samym środku suchej kompozycji na stoliku.
    Właśnie skończył zapoznawać się z jej zawartością (teczki, rzecz jasna, nie kompozycji), kiedy nastąpiła dostawa.
    Trzy osoby zmaterializowały się znienacka pod sufitem, tam gdzie poprzednio teczka, po czym runęły w dół. Dwie wylądowały na stoliku, miażdżąc i mebel, i wazon, i suche zielska, trzecia zaś spadła Ikerowi prosto na kolana, wyłącznie cudem nie łamiąc mu przy tym kości.
    - Czy was pogięło? - zaryczał, niczym ranny łoś, przygnieciony urodziwą blondynką Casillas. - Ludzi dostarczacie, a nie kartofle!
    - Sorry! - zabrzmiało nie wiadomo skąd. - Przyszedł jakiś nowy, za życia był kierowcą autobusu miejskiego w Polsce. Trochę jest na bakier z wyczuciem.
    - Trochę?! - blondynka prychnęła jak kocica, zrywając się z kolan Ikera. - Buldożer ma więcej wyczucia niż ten półgłówek!
    To musiała być Vittoria, ocenił. Czym oni robili te zdjęcia do akt, tosterem? Trudno się było czasami domyślić płci figurującej na nich osoby, o szczegółach wyglądu już nie mówiąc.
    - Jestem Santo...- przedstawił się.
Jasna brew Vittori podjechała do góry.
    - Poważnie? A ja jestem santa viuda de blanco* - odpowiedziała mu po hiszpańsku z włoskim akcentem.
    Veronika i Vivian zachichotały rozumiejąc każde słowo. Ich śmierć miała jeden plus, ten stary pierdziel Piotr przekupił ducha świętego, dzięki czemu świetnie orientowały się w językach obcych.
    Iker zauważył, że kobiety śmieją się z niego. Wkurzył się, ale nie dał poznać po sobie, że w środku się gotuje. Czasami rola łącznika przekraczała jego kompetencje a wtedy miał ochotę pierdyknąć tym wszystkim i wyjechać tam, gdzie nie rozdzwoni się telefon z centrali.
    - A panie śmieszki to?
    - Jesteśmy ViViVi?- zaśmiała się Veronika, wyplątując z włosów resztki suchej dekoracji.
    - Chyba www...- mruknął pod nosem.
    - Vittoria, Veronika i Vivian a ty zdaje się jesteś Iker Casillas Fernandez najlepszy bramkarz świata. Nie rozdziawiaj tak ust, jesteśmy kobietami nie ufoludkami. W naszych krajach są stadiony, murawa i piłka nożna - wyszczerzyła się Vittoria.
    - Ja nie... znaczy dobra - Iker domknął usta. - Znaczy grzeczności mamy z głowy, możemy przejść do rzeczy.
Otworzył teczkę.
    - Od dzisiaj będziecie Aniołami Stróżami trzech zawodników Realu Madryt - oznajmił.
    - Znaczy przepraszam, mamy tak wparować do klubu i powiedzieć, że jesteśmy aniołami? - zapytała drwiąco Veronika.
    - Oczywiście, że nie - odparł Iker. - Oficjalnie jesteście terapeutkami indywidualnymi i zajmujecie się leczeniem problemów psychologicznych swoich podopiecznych.
    - A ci podopieczni to kto? - zapytała nieśmiało Vivian.
    - Zajrzyjcie do szafy w przedpokoju - polecił Iker.
    - Bo co, kolegów tam trzymasz? - Vittoria postukała się palcem w czoło.
    - Nie, tam powinny być wasze aktówki - jęknął Casillas. Czuł, że lada moment awansuje na świętego męczennika.
    Istotnie, były tam, porządnie wykonane, skórzane aktówki, pełne papierów.
    - Góra ma niezły gust - oceniła Vittoria okiem znawczyni.
    - Całkiem ładne, faktycznie - zgodziła się Veronika. - I lekkie. Przydałaby mi się taka do instytutu.
    - Słuchajcie mnie teraz! - zażądał Iker. - Vittoria Berutti,  ty masz znane nazwisko, więc będziesz tu pracować jako Victoria Berutto.
    - Wstrząsająca zmiana - mruknęła kąśliwie Vittoria.
    -...reszta zostaje przy swoich nazwiskach. Teraz, podopieczni, Vittoria, ty masz Ronaldo, Veronika Ramosa, a Vivian Benzemę. W swoich teczkach znajdziecie pełen zestaw informacji na temat waszych podopiecznych, o jedenastej przyślą po was samochód z klubu. Czy wszystko jasne?
    - Jasne i przejrzyste jak woda w górskim potoku. - odpowiedziała ubawiona Veronika. - Tylko jedno małe pytanko? Ile czasu mamy niańczyć tych twoich koleżków?
    - Aż góra was odwoła. - odpowiedział Santo. - Będę was na bieżąco informować.
Vivian rozejrzała się z ciekawością po pastelowych ścianach salonu, miękkich skórzanych meblach i przestronnej kuchni znajdującej się w sąsiednim pomieszczeniu.
    - Gdzie będziemy mieszkać?- zapytała nieśmiało.
Iker spojrzał na nią łagodnie. Z akt wynikało, ze za życia Vivian Anderson żyła spokojnie w domku pod Sydney, nieopodal lecznicy w której pracowała. Kochała przyrodę i zwierzęta, oddając im się całkowicie.
Raczej socjopatka, ale bez skłonności psychopatycznych jak piękna Vittoria. Ta będzie jego utrapieniem, podobnie z rudą walkirią z Moskwy. Obie pyskate przy czym Włoszka wykazywała znany my już, południowy temperament, Rosjanka zaś była nieprzeciętnie inteligentna i dociekliwa.
Podobne a jednak zupełnie różne.
    - Będziecie mieszkać w tej willi. - odpowiedział
    - W takim dużym domu we trzy?- zszokowała się Viv. - A skąd weźmiemy pieniądze żeby go opłacić?
    - Poszukamy sponsora. - Vicky spojrzała na Santo z kpiną.
Iker wywrócił oczami z niedowierzaniem.
    - O pieniądze nie musicie się martwić. Tutaj mieszkacie za darmo, rachunkami również nie musicie się martwić. - dodał.
    - Jednym słowem życie jak w Madrycie. - podsumowała Veronika. - Będziemy potrzebować samochodu.
    - W garażu stoi Audi A6 Avant, chyba wystarczy wam jeden wóz?
- W zupełności. - Vittoria chciała, żeby Santo pojechał już do swoich obowiązków a one będą mogły spokojnie obgadać całą sytuację.
    Najgorsze jest to, że będzie musiała radzić sobie bez swoich ubrań i kart kredytowych. Ileż ona zarobi jako zwykła terapeutka? W dodatku będzie niańczyć tego nażelowanego CR7. Ten facet jest gorszy niż modelki w domu mody jej ojca.
    - Kiedy mamy pojawić się w pracy?- Veronika zaprzestała kontemplowania kominka w rogu salonu.
    - Jutro o dziesiątej macie spotkanie z Flo Perezem. Nie muszę wam przypominać, że prezes nie ma pojęcia o sprawach związanych z centralą?
    - Masz nas za idiotki?- zapytała Vicky. - Kto by nam uwierzył w śmierć, wizytę u kolesi w białych giezłach i pocałunki mrocznego transa z trwałą ondulacją?
    - Ja do tej pory nie mogę w to uwierzyć. - Viv zebrało się na płacz. Veronice zrobiło się przykro delikatnej pani weterynarz. Dziewczyna zupełnie nie radziła sobie z nową sytuacją martwiąc się o swojego kota.
    Będzie trzeba jakoś tego sierściucha przetransportować do Hiszpanii. Jeszcze nie wie jak to zrobią, ale Vicky na pewno będzie miała jakiś pomysł.
    - Skoro nie macie już więcej pytań to jutro oczekuję was w pracy. - powiedziawszy to, ewakuował się z domu tak szybko jakby po plecach dreptał mu sam książę ciemności.

Mroczne sale- siedziba księcia ciemności

    Wspomniany wcześniej jego wysokość książę ciemności Lucyfer leżał właśnie na łożu, zasłanym satynową pościelą w kolorze krwistej czerwieni. Na ścianach obitych szkarłatną materią zamocowano kobaltowe kandelabry w które wetknięto czarne świece o zapachu przypominającym księciu seks.
    Mroczny i sodo-masochistyczny z pejczykiem, lateksowym wdziankiem, najlepiej z czarnoskórą niewolnicą.
    Lubił pobawić się w Christiana Greya, od czasu przeczytania tego zacnego dzieła, eksperymentował w sypialni na wszystkie sposoby. Właśnie relaksował się po wspaniałym ruchanku paląc papierosa.
    Jego ziemska słabość to dobry seks, kieliszek brandy i papieros po.
Relaks jego wysokości zakłóciło wtargnięcie do sypialni, jednego ze sług dzierżącego w dłoni iphone'a.
    - Jaśnie wielmożny książę telefon do księcia!- podał nagiemu Lucyferowi aparat, oddalając się tyłem, niemalże bijąc czołem o marmurową podłogę.
    - Spierdalaj!- wyrwało się szatanowi. - Czego?!- ryknął do słuchawki w której usłyszał jakieś trzaski i dźwięk muzyki podkręconej na fulla.
    - Ah, ha, ha, ha, stayin' alive, stayin' alive. Ah, ha, ha, ha, stayin' alive. - zatrzeszczało w słuchawce wzbudzając w Lucyferze falę wściekłości.
    - Gieronimo ty pusty tępolu gdzie znowu się włóczysz?!- ryknął zniecierpliwiony.
    - Szefie?! Haaaaalo? Szefie kochany mamy newsa!
    - Streszczaj się! Przerwałeś mi leżenie!
    - Co przerwałem? Walenie? Najmocniej szefa przepraszam!
    - Przestań kłapać mordą i mów co to za news?!- Lucyfer coraz bardziej się denerwował. Wieczność z debilami pokroju Gieronima.
    Wyciągnął go z pola bitwy, leżał pociachany jak szynka na święta a on go wywiódł z pyłu i niedoli i zabrał ze sobą do Królestwa Ciemności! Dał mu wszystko! Przymykał oczy na dymanie jego niewolnic a ten bydlak nie potrafił śledzić wysłannika niebiańskiej centrali.
    - Szefie najdroższy! Pojawiły się trzy dupeczki z nieba! Santo miał dzisiaj z nimi spotkanie! Mam się nimi zaopiekować?- chrumknął w słuchawkę jak napalony wieprzek.
    Lucek miał ochotę walnąć głową o ścianę a później ukryć twarz w dłoniach i załamać się nad swoją niedolą.  Jakaż siła unieszczęśliwiła go tak tępym przydupasem?
    - Założę ci k***a kłódkę na kuśkę! Niech się tylko dowiem, że wykorzystujesz te anielice, to nadzieję cię na widły a potem zrobię ci lobotomię łyżką!- ryknął rozwścieczony. - Masz je pilnować ty i ta twoja piłkarska dupa!
    - Jaka zupa?- zapytał zdezorientowany Gerry.
Chyba za duży dzisiaj wypił.
    - Sraka! Carbonero! Carbonero!- pieklił się książę. - Masz jej powiedzieć, żeby bardziej postarała się przy Santo! Żadnego pokazywania dupy w mediach! Praca praca praca!
    - Dobra szefie przekażę.

Valdebebas - centrum treningowe Realu Madryt


     Następnego dnia trzy anielice na posadzie tymczasowej stawiły się w siedzibie Realu Madryt, ubrane elegancko, acz wygodnie, za poradą Vittorii ("Nie będziemy przecież ganiać za piłkarzami w szpilkach!"). U bram klubu przywitał je Iker, odziany w strój treningowy, po czym powiódł je w czeluści klubu.
    - Pójdziemy na skróty - oznajmił, gdy zatrzasnęły się za nimi drzwi wejściowe. - Ludziom z zewnątrz tędy chodzić nie wolno.
     Prowadził je schodami, potem zaś korytarzem. Minęły jedne zamknięte drzwi, następne zaś były otwarte i dobiegały z nich męskie głosy oraz przeciągłe rżenie, które przy odrobinie dobrej woli można było uznać za śmiech.
    - Zobacz, tak się tańczy! - dziewczyny zajrzały ciekawie do pomieszczenia, które okazało się szatnią i zobaczyły szczupłego bruneta o kędzierzawej czuprynie, który, odziany jedynie w bieliznę, demonstrował kroki samby.
    I bardzo sugestywne ruchy biodrami.
Vivian oblała się pąsem, po chwili zaś oblała się jeszcze bardziej, bo spod prysznica wyszedł mocno, acz harmonijnie zbudowany ciemny blondyn z rudą brodą, którego jedynym strojem był ręcznik na biodrach.
    - O ja cie kręcę, co za ciacho... - mruknęła Vittoria, taksując pożądliwym spojrzeniem muskularną sylwetkę i bujnie owłosioną pierś mężczyzny.
- Niezły, nie powiem - przyznała Veronika.
Żylasty, czarnowłosy facet z nosem jak pogrzebacz próbował naśladować taniec tego z bujnymi lokami, ale wychodziło mu to wszystko sztywno, jakby był z drewna.
    - Nie tak - rżał kędzierzawy. - No zobacz, Angel!
   Pozostali zawodnicy, w różnych stadiach niedoubrania, pokładali się ze śmiechu, wyjątkiem był tylko    Rudobrody, który zachowywał posągowy spokój. Jedyną oznaką jego rozbawienia, był uśmiech jedną stroną ust, który Vittoria z miejsca uznała za nieziemsko seksowny.
    W tym momencie korytarzem nadbiegł Iker, który idąc na czele zdołał się już znacznie oddalić, zanim połapał się, ze jego trzy podopieczne wcale za nim nie idą. Odsunął dziewczyny od drzwi, wsadził głowę do szatni i ryknął gromko.
    - Zamykać drzwi, tępaki, mamy kobiety na pokładzie! Niie muszą na wejściu oglądać waszych wszystkich wdzięków!
    - Ale nie mamy nic przeciwko - wyrwało się Vittorii.
Iker spróbował zgromić ją wzrokiem, ale Włoszka okazała się nad wyraz odporna.
    - Idziemy do prezesa, już! - syknął, starannie zamykając za sobą drzwi szatni.
    - Pim pam, pim pam, Iker harem przywiódł nam! - zagrzmiało radośnie i z ciemności korytarza wyłonił się ekstrawagancko ubrany blondyn w bardzo obcisłych dżinsach. - Iker, stary, skąd wytrzasnąłeś takie towary?
    Casillas wzniósł oczy do nieba, modląc się o cierpliwość.
    - To nie są towary, tylko terapeutki - rzekł z naciskiem. - Trzymaj się od nich z daleka.
    - Nieużyty jesteś, Gato - rzekł z urazą blondyn, oddalając się korytarzem. - Trzy laski masz i się nie podzielisz!
    - Czy to był jakiś, eee, no wiesz, z Góry? Albo z Dołu? - zapytała Vivian.
    - A nie, to był po prostu Guti - wyjasnił Iker. - Były kolega z drużyny. No idziemy, Flo czeka!
   Flo okazał się niedużym, okrągłym facecikiem w okularach. Na widok dziewczyn wstał zza swojego biurka o rozmiarach lotniskowca i uścisnął każdej po kolei rękę.
    - Dobrze, że panie już są - rzekł. - Potrzebujemy pomocy! Panowie, no wstańcie i przywitajcie się!
Dopiero teraz spostrzegły, że w trzech fotelach naprzeciwko biurka siedzi trzech facetów. Pierwszy podniósł się Cristiano Ronaldo, o którego stanie psychicznym najlepiej świadczył fakt, że miał nieułożone włosy.
    - ...bry - mruknął niechętnie.
    - Która z pań jest Victoria Berutto? - zapytał Perez.
    - Ja - odparła Vittoria.
    - Przekazuję Cristiano w pani ręce. Niech pani pamięta, to nasz skarb! Potrzebujemy, aby znowu zaczął strzelać gole!
    Cristiano uniósł podbródek i odął wargi w wyrazie wystudiowanej melancholii.
Następny w kolejce był łysy typ z brodą Amisza.
    - To jest Karim Benzema - oznajmił Florentino.
    - Och, to znaczy, że to ja, znaczy, że pan jest moim przypadkiem - ciągle płonąca rumieńcem Vivian zaplątała się w słowach.
    W małych, brązowych oczkach Benzemy zapłonął przyjacielski uśmiech.
    - A jak ma pani na imię?
    - Vivian.
    - Zobaczy pani, Madryt jest fajny! Pokażę pani takie miejsca, o których się pani nie śniło! - Benzema tryskał entuzjazmem młodego psiaka.
    - Karim... - rzekł Perez z lekkim naciskiem. - No dobrze, Sergio! Hej, Sergio!
Ramos nie odpowiadał, wpatrzony jak zahipnotyzowana kura w niby-perpetuum mobile na biurku Pereza, złożone z czterech kulek, które uderzajac w siebie wprawiały się w kołysanie.
    - Ramos! - ryknęli równocześnie Perez i Ronaldo.
    - Co? - zapytał obrońca. - Bo ja się zapatrzyłem w te kulki, bo ja się zastanawiam, dlaczego one się kołyszą, szefie. Tam jest jakaś bateria?
Rany boskie, pomyślała Veronika. Ten facet jest kompletnym imbecylem.


* święta wdowa w bieli 
Guciu jak widać gustuje w imprezkach u sexy Gerry'ego :P
___________________________________________________________________________

Witajcie! 
W dzisiejszym odcinku przedstawiłyśmy Wam struktury piekielne i rolę, jaką Santo odgrywa w przerwie, kiedy nie wzbudza w nas zachwytu, cudnymi paradami w bramce!
Dziewczyny zapoznały się ze swoimi podopiecznymi z mniejszym lub większym "zachwytem". Czekamy z zapartym tchem na wasze opinie, bo po lekturze tego rozdziały doszłyśmy do wniosku, że nie jesteśmy do końca normalne!
Pozdrawiamy serdecznie! 

                                                                          Fiolka&Martina :)

środa, 15 stycznia 2014

Prolog



      Sekretariat niebiański przy biurze św Piotra


    Jurgelius Fit, ciemnoloki anioł o sarnich oczach, wydał z siebie rozdzierający krzyk, gdy dowiedział się o tragedii jaka go spotkała.

    Był to najgorszy dzień w jego liczącym sto siedemdziesiąt ludzkich lat życiu. Wstrętny archanioł Michał(jego twarzy na pewno nie wycharatał dłutem Michał Anioł) właśnie rozwalił jego ukochane auto. Miłość jego życia czyli trabanta 506 w kolorze blue.
    Ten samochód był prezentem na jego sto czterdzieste urodziny.  Zobaczył model trabanta ponad czterdzieści lat temu, przez telebim w gabinecie św Piotra. Po dziurawych drogach NRD pędził nim pierwszy sekretarz Eirich Honecker, rozwijając nim nieziemskie(według mniemania Jurgena) prędkości, wtedy anielski urzędnik postanowił go mieć.
    Teraz jego ukochana dzidzia, jego samochód miał pójść na złom! Nie przeżyje tego, chociaż właściwie nie żyje już od stu lat.
    Spojrzał na papiery migracyjne dusz, które jeszcze przed chwilą wypełniał. Co go obchodzi, że jakaś młoda kobieta ma opuścić doczesne życie i zasilić szeregi istot niebiańskich? Czym jest to zdarzenie w obliczu tragedii, jaka wydarzyła się w jego życiu?
    - "Na pustej drodze, on wciąż woła mnie... Przy nim pozostanie serce me...- zapłakał rzewnymi łzami finalizując śmierć młodej kobiety.
    Rzucił robotą lecąc pożegnać się ze swoim ukochanym trampkiem. Nie zauważył jednak faktu, iż w rozpaczy wcisnął ikonę sortowania, która zaznaczyła nie jedną a trzy kandydatki do emigracji na Łono Abrahama.
    * Der Tod(blond włosy młodzian, synonim śmierci) odczytawszy komunikat zdziwił się lekko, faktem iż ma zabrać ze sobą trzy kobiety w podobnym wieku. Nie wtrącał się jednak w decyzje niebiańskich urzędników, on miał tylko zebrać krwawe plony, oto całe jego zadanie.

Rzym 

Styczeń 2014

    Vittoria Berutti rozłożyła się na kanapie w swoim rzymskim apartamencie. Ten dzień był dla niej wyjątkowo uciążliwy. Ojciec, słynny Fabio Berutti zakwestionował jej decyzję o zwolnieniu jednego z projektantów. Roberto Sinistra, rybiooki utracjusz,  który według jej ojca miał talent a tak naprawdę machloił za plecami Fabio.

    Viky nie trawiła go od dnia w którym oświadczył, że będzie jego. Nie cierpiała takich typków, pustych idiotów, którzy lecieli na majątek jej rodziców. Ona sama doszła do wszystkiego co w życiu osiągnęła.     Zgodziła się pomóc rodzicom w prowadzeniu interesu, bo wiedziała jak ojciec przeżywa fakt, że jego jedyne dziecko nie chce pracować w ich domu mody. Zawsze chciała stworzyć swoją markę, ale matka tak błagała, tak namawiała, że w końcu musiała ulec.
Nie da się tak traktować! Skoro ojciec ma na tyle siły, żeby olewać jej zdanie, to jakoś będzie musiał przełknąć jej odejście.
To koniec!
    W tym momencie światło w pokoju zgasło, pogrążając wszystko we wszechobecnym mroku. Vittoria klnąc pod nosem udała się do piwnicy w której niechybnie rąbnęły korki.
Po drodze zdążyła zawadzić o wystający mebel, wywracając się i tłukąc boleśnie kostkę.
    - Do kurwy nędzy!- parsknęła wściekle.
Jakoś udało jej się zejść do piwnicy i znaleźć puszkę z włącznikiem światła. Otworzyła skrzynkę, wymacała ręką włącznik a gdy go dotknęła stało się coś, czego się nie spodziewała. Fala prądu przeszyła jej ciało, wprowadzając je w drgawki. Nie mogła puścić wyłącznika, nie mogła uwolnić się od bólu miliona igieł, które niemiłosiernie wbijały się w jej ciało. Upadła na podłogę, czując jak jej życie uchodzi do Boga.
Chwile później dwudziestosiedmiolatka  już nie żyła. Śmiercionośny prąd, przeciął nić jej krótkiego i burzliwego życia.


Sydney 


    Vivian Anderson, rozważna pani weterynarz o romantycznym usposobieniu, nie mogła nadziwić, że dała się namówić na nocą kąpiel w oceanie. Jej życie było raczej ustabilizowane i chwilami nudne. Zwierzęta i lecznica przesłoniły cały jej świat, przyjaciele wiele razy błagali by zrobiła coś szalonego. Nie lubiła szaleństw. Wieczorami wolała usiąść na kanapie z kotem na kolanach i oddać się twórczość Tolkiena. Kochała fantastykę, smoki i wszelkie inne dziwne- w mniemaniu jej znajomych zjawiska.

    W końcu dała namówić się Billowi i Cindy na nocną eskapadę. Plaża Bondi świeciła pustkami, większość turystów przeniosła się do barów i kafejek, racząc się alkoholami oraz prowadząc szeroko pojęte życie towarzyskie.
    Bill i Cindy skryli się za skał obdarzając się coraz śmielszymi pocałunkami, na które ona nie chciała patrzeć. Co to za pomysł, żeby obściskiwali się prawie na jej oczach?
Weszła do oceanu, chcąc oddalić się od obmacującej się parki. Ciepła, morska woda idealnie schłodziła jej obolałe po całym dniu ciało.
    Było tak przyjemnie. Popłynęła z falą, ciesząc się z tego, że w końcu czuje wolność.  Rano znów będzie miłą panią weterynarz, ratującą pupili i mającą dla wszystkich dobre słowo.
To dopiero rano a teraz, wyładuje się solidną dawką treningu w wodzie.
    Vivian oddała się pływaniu z takim zapałem, że nie zauważyła nadciągającej fali, wysokiej na kilka pięter. Grzbiet owej fali, zmiótł niczego nieświadomą dziewczynę by potem z ogromną siłą wtłoczyć ją pod wodę, jednocześnie pozbawiając tchu. Ostatnią myślą Vivian był jej ukochany kot Bilbo a potem straciła świadomość.
    Godzinę później ocean oddał ciało Australijki, wtłaczając je na piaszczystą plażę.  Nikt jednak nie będzie w stanie zwrócić jej życia, tak szybko przerwanego przez nieubłaganą śmierć.


Moskwa.


    Miasto spowite było w puchowy śniegu tren, jednak w gabinecie kierownika katedry chemii na Uniwersytecie Moskiewskim atmosfera była daleka od romantyzmu.

    - Panno Morozow... - rzekł profesor Pawłowicz, bębniąc palcami po lśniącym blacie biurka.
    - Doktor Morozow - poprawiła rudowłosa kobieta, stojąca na środku gabinetu. Zasiadający po prawicy kierownika katedry profesor Krupski skrzywił się z niesmakiem.
    - Panno Morozow - powtórzył z naciskiem kierownik Pawłowicz. - Wydaje mi się, że wyraziłem się ostatnio dostatecznie jasno: pani badania są zakończone.
W rudej zawrzało.
    - Nie może pan! Jestem bliska przełomu, wyniki testów są coraz lepsze! Możemy stworzyć absolutnie ekologiczny polimer, którego produkcja jest stuprocentowo czysta, a który posiada niesłychaną wytrzymałość i elastyczność! Jeśli zamknie pan teraz projekt Jekyll, cała ta praca pójdzie na marne!
Pawłowicz odchylił się w fotelu, posyłając pani doktor przeciągłe spojrzenie.
    - Powiedziałem: pani badania są zakończone. Nie projekt jako takowy - rzekł. - Kierownictwo nad nim przejmie docent Peszkin.
Ruda zakryła oczy dłońmi, potem opuściła ręce i wlepiła w przełożonego spojrzenie pełne grozy i wściekłości.
    - Pan chyba sobie kpi! Peszkin?  Ten zapijaczony idiota, który nie znajdzie własnej dupy bez użycia GPS?! - wrzasnęła. - Przecież on to wszystko zniszczy!
    - Panno Morozow, niech pani posłucha - zaczął kojąco profesor Krupski. - Takie projekty nie powinny być powierzane kobietom, to zbyt skomplikowane...
    - Nie wierzę - zabulgotała Morozow.
    - Pani jest młoda, dwadzieścia osiem lat, piękny wiek - ciągnął profesor. - powinna pani znaleźć sobie męża i urodzić dziecko, jak przystało kobiecie, a nie siedzieć w laboratorium. Wyrządzamy pani przysługę.
    - Nie wierzę - powtórzyła pani doktor, wbijając mordercze spojrzenie w Krupskiego.
    - Będzie pani uprzejma zwolnić swój pokój i przekazać wszystkie notatki docentowi Peszkinowi - polecił Pawłowicz. - I proszę posłuchać rady profesora Krupskiego. Mężczyzna, oto czego pani potrzeba!
Morozow stała, nie wiedząc co powiedzieć. Nic, co przychodziło jej do głowy, nie było cenzuralne i nieobraźliwe.
    - No, rozmowa skończona - Pawłowicz spojrzał wymownie na drzwi.
    Veronika Morozow obróciła się na pięcie i wyszła krokiem automatu. Na autopilocie doszła do laboratorium z którego wywołano ją na tę czarującą rozmowę i usiadła przy stole roboczym. Wrzał w niej wulkan emocji, gdy wdziewała rękawice i sięgała po pipetę. Zaślepiona furią i rozgoryczeniem nie dostrzegła nawet, że sięga po niewłaściwe odczynniki i że w zlewce, stojącej przed nią na trójnogu, zaczyna zachodzić wyjątkowo niebezpieczna reakcja łańcuchowa.
    Na szczęście laboratorium było akurat puste. Jedyną pracującą w nim osobą była Veronika.
Na szczęście, bo gdy rudowłosa dodała do zlewki kolejny odczynnik, naczynie po prostu eksplodowało z hukiem, razem z nim zaś wyleciała w powietrze połowa laboratorium, a cały budynek zadrżał w posadach.     Profesor Pawłowicz oberwał w ciemię paprotką, która zleciała z szafy, a profesor Krupski poparzył się gorącą herbatą, ale tego już Viktoria Morozow widzieć nie mogła, poniosła bowiem śmierć na miejscu.


Jakiś czas później przed bramą niebiańską. 


     Święty Piotr siedział właśnie na swoim złotym tronie, zajadając się truskawkami i dojrzałymi winogronami, gdy lunch przerwało mu wtargnięcie jego skryby.

- Szefie, szefie! - wykrzyknął blond włosy Dymitriusz Euredytus, osiemsetletni skryba i prawa ręka klucznika niebiańskiego. - Tragedia, pogrom!
    - Czego się tak drzesz? Lucyfer ci się przyśnił?- zapytał znudzony Piotr.
Dymitriusz trząsł się jak osika, przed chwilą w tunelu przejściowym spotkał zmierzającego do Nieba der Toda*(śmierć).
    Nie zdążył wyjaśnić szefowi o co chodzi bo w tym momencie z przeszklonej windy wysiadł blondwłosy przystojniak w ciemnogranatowym fraku i takiej samej pelerynie, podszytej najdoskonalszym, połyskującym jedwabiem
    Za Todem stały trzy kobiety w różnych typach urody. Ognistowłosa, blondwłosa i ciemnowłosa. Pierwsza pokryta centymetrem sadzy z poplamionymi krwią rękami, druga jakby przed chwilą podłączyła się pod linię wysokiego napięcia i trzecia sinousta i przeraźliwie blada.
    - Kim są te kobiety?- zapytał Święty.
    - Szefie miałem szefowi mówić...- jęknął przerażony skryba, lecz umilkł pod spojrzeniem Piotra.
    - Pytam Śmierć, nie ciebie Euredytusie!- przełożony zmierzył skrybę ostrym spojrzeniem.
Euredytus zamilkł spłoniony ze wstydu. Jego jasne włosy w połączeniu z zaognioną cerą utożsamiły go z prosięciem po gruntownym utlenianiu i trwałej ondulacji.
     - To są dzisiejsze zbiory. - odpowiedział Tod.
     - Ja ci dam zbiory ty zboczeńcu niemydlony!- Vittoria wystąpił przed szereg. Jej okopcona fryzura cuchnęła spalenizną a na twarzy malował się furia. - Gdzie jesteśmy? Kim wy jesteście? Co to za trans z trwałą ondulacją i czego na rogi Lucyfera nosicie białe giezła?!
Na dźwięk imienia ojca wszelakiego zła, Piotr i skryba przeżegnali się dwukrotnie.
    - Nie bluźnij!- pisknął anioł.
    - Jesteście przed bramą niebieską!- zagrzmiał Piotr. - A ty...- zwrócił się do Toda. - Miałeś przyprowadzić jedną niewiastę a nie trzy! Czy one pracowały w przybytkach rozpusty?
Ognistowłosa Veronika miała ochotę wyrżnąć Piotra w twarz.
    - Słuchaj stary pierdzielu! Z szacunkiem! Jestem doktorem nauk ścisłych!
    - A ja lekarzem weterynarii. !- odezwał się miękki acz w tym momencie podniesiony głos Vivian.
    - Doprawdy?- zadrwił skryba. - A ty kobieto?- wskazał chuderlawym palcem na Vittorię.
Spojrzała na niego jak na źle ubraną ropuchę.
    - Ja transiku jestem magistrem sztuki jeszcze jedna chamska odzywka a zrobimy wam tutaj rewolucję obyczajową! - zrobiła krok w stronę anioła a ten z piskiem schował się za potężną sylwetkę swego szefa.
    - Zamknąć się! - ryknął Piotr, purpurowiejąc na twarzy. - Jestem święty Piotr, a wy umarłyście, łapiecie?
- Co ty pieprzysz? - zapytała zaczepnie Vittoria.
Klucznik niebieski sapnął jak ciężarówka na trzecim biegu i wskazał widniejącą za nim złocistą bramę.
    - To są bramy Niebios - wyjaśnił niecierpliwie. - Ten blond picuś to Śmierć, a wy nie żyjecie. Porażenie prądem, utonięcie, eksplozja w laboratorium - wskazywał je kolejno palcem. - Pocałunek śmierci i papa.
    - Pocałunek? - Vivian miała oczy jak spodki.
    - Znaczy się, przepraszam, ten fagas mnie ślinił? - zapytała Vittoria.
    - A masz ochotę na powtórkę? - Der Tod zatrzepotał uwodzicielsko rzęsami, po czym zwinął usta w dzióbek i wyciągnął twarz w stronę Włoszki. Dziewczyna bez namysłu trzasnęła anioła śmierci otwartą dłonią w oblicze.
    - O mój... - jęknął Der Tod. Na jego twarzy czerwieniała odbitka dłoni. - Nikt nigdy nie odważył się tego zrobić!
    - Przyłożę ci jeszcze i z drugiej strony, jeśli się nie odsuniesz - zażądała Vittoria.
Obrażony Tod odwrócił się do niej plecami.i strzelił popisowego focha.
Tymczasem Piotr zatrzymał przepływajacy obłoczek, otworzył w nim ekran z klawiaturą dotykową i jął wertować zapisy.
     - Nie to, nie to, nie... aaaa jest. No oczywiście, Jurgelius Fit, co za matoł! - święty prychnął ze złością. - Zaznaczył wszystkie trzy. No tak...
    - Ale co teraz zrobimy? - zapytał Euredytus trwożnie. - Jak się Szef dowie to nam tyłki piorunami poprzysmaża!
    - Szef nic nie będzie wiedział - oznajmił stanowczo Piotr. - Idę porozmawiać z Synem Szefa, jest znacznie bardziej wyrozumiały. Zaraz wracam.
Z tymi słowy zniknął za złocistą bramą.
    - Długo mamy tak czekać? - zapytała cierpko Veronika. - Mam mnóstwo roboty.
    - Nie masz żadnej roboty, laleczko - prychnął Der Tod. - Nie żyjesz, zapomniałaś?
    - Kto się zajmie moim kotem? - jęknęła Vivian. - A moi pacjenci?
    - No właśnie. Chcemy nasze życia z powrotem - zażądała Vittoria.

     Jedyną odpowiedzią ze strony Toda było fuknięcie przez nos, Euredytus zaś milczał, tuląc się do puchatej chmurki.

    - Wrócicie na Ziemię - święty Piotr zmaterializował się znikąd.
    - No to super - ucieszyła się Veronika.
    - Nie tak szybko - ostudził ją klucznik. - Zostaniecie aniołami stróżami, dopóki góra nie zadecyduje, która z was ma tu zostać.
    - Aniołami stróżami? Pan oszalał? - zapytała Vittoria.
    - Jestem weterynarzem, nie stróżem - zaznaczyła Vivian.
    - Dobra, dobra. - Piotr dalej nie słuchał. - Święty wam wszystko wytłumaczy.
    - Jaki znowu święty? - jęknęła Veronika.
Piotr nacisnął przycisk, który się przed nim zmaterializował z niczego i trzy kobiec dusze zniknęły z cichym pufnięciem.

     W madryckim mieszkaniu Ikera Casillasa rozdzwonił się telefon komórkowy, burząc nocną ciszę. Bramkarz niechętnie otworzył oczy i sięgnął po aparat. Zegarek w komórce wskazywał trzecią rano, rozmówca zaś był niezidentyfikowany. Iker jednak wiedział znakomicie kto dzwoni.

    - Tak? - zapytał.
    - Potrójna dostawa jutro rano - powiedział basowy głos w słuchawce. - Są trochę skołowane.
    - Poradzę sobie - mruknął bramkarz.
    - Mam nadzieję - odmruknął bas. - Zajmij się wszystkim. Szczegóły są wiesz gdzie.
    - Aha.
Iker odłożył telefon.
    - Kto dzwonił, misiulku? - Sara Carbonero, jego narzeczona, też najwyraźniej nie spała.
    - Guti - zełgał bez namysłu Casillas. - Schlał się i do wszystkich wydzwania.
    - Ach ten Guti... - zamruczała Sara.
    - Śpijmy już - poprosił Iker. - Czeka mnie jutro ciężki dzień.
Nie omylił się ani na jotę...

Mini ściągawka ~`
* Der Tod (po niemiecku śmierć) Śmierć pod postacią blondwłosego młodzieńca. Towarzyszy przy przenosinach do "lepszego"(albo i nie) świata. Zabiera osoby(niezależnie od płci i wieku) za pomocą pocałunku. Postać zaczerpnięta z musicalu Elisabeth. (dla wnikliwych czytelników). Fotkę Todzika dodajemy do bohaterów :D 
___________________________________________________________________________
Witajcie!
Jesteśmy z Martiną zmienne jak baby w ciąży! Miałyśmy odłożyć ten projekt na jakiś czas, ale tak nam się zrobiło smutno po zakończeniu Siostrzyczek, że od razu zabrałyśmy się do roboty. Będziemy Wam robić małe ściągi pod rozdziałami, bo niektóre postaci są dość specyficzne np der Tod :D Mamy nadzieję,że Uzdrowienie również przypadnie wam do gustu. Rozdziały będziemy dodawać nieregularnie, bo z autopsji wiemy, że nie możemy niczego obiecywać. 
                                                                     Pozdrawiamy Fiolka&Martina :)