Sekretariat niebiański przy biurze św Piotra
Jurgelius Fit, ciemnoloki anioł o sarnich oczach, wydał z siebie rozdzierający krzyk, gdy dowiedział się o tragedii jaka go spotkała.
Był to najgorszy dzień w jego liczącym sto siedemdziesiąt ludzkich lat życiu. Wstrętny archanioł Michał(jego twarzy na pewno nie wycharatał dłutem Michał Anioł) właśnie rozwalił jego ukochane auto. Miłość jego życia czyli trabanta 506 w kolorze blue.
Ten samochód był prezentem na jego sto czterdzieste urodziny. Zobaczył model trabanta ponad czterdzieści lat temu, przez telebim w gabinecie św Piotra. Po dziurawych drogach NRD pędził nim pierwszy sekretarz Eirich Honecker, rozwijając nim nieziemskie(według mniemania Jurgena) prędkości, wtedy anielski urzędnik postanowił go mieć.
Teraz jego ukochana dzidzia, jego samochód miał pójść na złom! Nie przeżyje tego, chociaż właściwie nie żyje już od stu lat.
Spojrzał na papiery migracyjne dusz, które jeszcze przed chwilą wypełniał. Co go obchodzi, że jakaś młoda kobieta ma opuścić doczesne życie i zasilić szeregi istot niebiańskich? Czym jest to zdarzenie w obliczu tragedii, jaka wydarzyła się w jego życiu?
- "Na pustej drodze, on wciąż woła mnie... Przy nim pozostanie serce me...- zapłakał rzewnymi łzami finalizując śmierć młodej kobiety.
Rzucił robotą lecąc pożegnać się ze swoim ukochanym trampkiem. Nie zauważył jednak faktu, iż w rozpaczy wcisnął ikonę sortowania, która zaznaczyła nie jedną a trzy kandydatki do emigracji na Łono Abrahama.
* Der Tod(blond włosy młodzian, synonim śmierci) odczytawszy komunikat zdziwił się lekko, faktem iż ma zabrać ze sobą trzy kobiety w podobnym wieku. Nie wtrącał się jednak w decyzje niebiańskich urzędników, on miał tylko zebrać krwawe plony, oto całe jego zadanie.
Rzym
Styczeń 2014
Vittoria Berutti rozłożyła się na kanapie w swoim rzymskim apartamencie. Ten dzień był dla niej wyjątkowo uciążliwy. Ojciec, słynny Fabio Berutti zakwestionował jej decyzję o zwolnieniu jednego z projektantów. Roberto Sinistra, rybiooki utracjusz, który według jej ojca miał talent a tak naprawdę machloił za plecami Fabio.
Viky nie trawiła go od dnia w którym oświadczył, że będzie jego. Nie cierpiała takich typków, pustych idiotów, którzy lecieli na majątek jej rodziców. Ona sama doszła do wszystkiego co w życiu osiągnęła. Zgodziła się pomóc rodzicom w prowadzeniu interesu, bo wiedziała jak ojciec przeżywa fakt, że jego jedyne dziecko nie chce pracować w ich domu mody. Zawsze chciała stworzyć swoją markę, ale matka tak błagała, tak namawiała, że w końcu musiała ulec.
Nie da się tak traktować! Skoro ojciec ma na tyle siły, żeby olewać jej zdanie, to jakoś będzie musiał przełknąć jej odejście.
To koniec!
W tym momencie światło w pokoju zgasło, pogrążając wszystko we wszechobecnym mroku. Vittoria klnąc pod nosem udała się do piwnicy w której niechybnie rąbnęły korki.
Po drodze zdążyła zawadzić o wystający mebel, wywracając się i tłukąc boleśnie kostkę.
- Do kurwy nędzy!- parsknęła wściekle.
Jakoś udało jej się zejść do piwnicy i znaleźć puszkę z włącznikiem światła. Otworzyła skrzynkę, wymacała ręką włącznik a gdy go dotknęła stało się coś, czego się nie spodziewała. Fala prądu przeszyła jej ciało, wprowadzając je w drgawki. Nie mogła puścić wyłącznika, nie mogła uwolnić się od bólu miliona igieł, które niemiłosiernie wbijały się w jej ciało. Upadła na podłogę, czując jak jej życie uchodzi do Boga.
Chwile później dwudziestosiedmiolatka już nie żyła. Śmiercionośny prąd, przeciął nić jej krótkiego i burzliwego życia.
Sydney
Vivian Anderson, rozważna pani weterynarz o romantycznym usposobieniu, nie mogła nadziwić, że dała się namówić na nocą kąpiel w oceanie. Jej życie było raczej ustabilizowane i chwilami nudne. Zwierzęta i lecznica przesłoniły cały jej świat, przyjaciele wiele razy błagali by zrobiła coś szalonego. Nie lubiła szaleństw. Wieczorami wolała usiąść na kanapie z kotem na kolanach i oddać się twórczość Tolkiena. Kochała fantastykę, smoki i wszelkie inne dziwne- w mniemaniu jej znajomych zjawiska.
W końcu dała namówić się Billowi i Cindy na nocną eskapadę. Plaża Bondi świeciła pustkami, większość turystów przeniosła się do barów i kafejek, racząc się alkoholami oraz prowadząc szeroko pojęte życie towarzyskie.
Bill i Cindy skryli się za skał obdarzając się coraz śmielszymi pocałunkami, na które ona nie chciała patrzeć. Co to za pomysł, żeby obściskiwali się prawie na jej oczach?
Weszła do oceanu, chcąc oddalić się od obmacującej się parki. Ciepła, morska woda idealnie schłodziła jej obolałe po całym dniu ciało.
Było tak przyjemnie. Popłynęła z falą, ciesząc się z tego, że w końcu czuje wolność. Rano znów będzie miłą panią weterynarz, ratującą pupili i mającą dla wszystkich dobre słowo.
To dopiero rano a teraz, wyładuje się solidną dawką treningu w wodzie.
Vivian oddała się pływaniu z takim zapałem, że nie zauważyła nadciągającej fali, wysokiej na kilka pięter. Grzbiet owej fali, zmiótł niczego nieświadomą dziewczynę by potem z ogromną siłą wtłoczyć ją pod wodę, jednocześnie pozbawiając tchu. Ostatnią myślą Vivian był jej ukochany kot Bilbo a potem straciła świadomość.
Godzinę później ocean oddał ciało Australijki, wtłaczając je na piaszczystą plażę. Nikt jednak nie będzie w stanie zwrócić jej życia, tak szybko przerwanego przez nieubłaganą śmierć.
Moskwa.
Miasto spowite było w puchowy śniegu tren, jednak w gabinecie kierownika katedry chemii na Uniwersytecie Moskiewskim atmosfera była daleka od romantyzmu.
- Panno Morozow... - rzekł profesor Pawłowicz, bębniąc palcami po lśniącym blacie biurka.
- Doktor Morozow - poprawiła rudowłosa kobieta, stojąca na środku gabinetu. Zasiadający po prawicy kierownika katedry profesor Krupski skrzywił się z niesmakiem.
- Panno Morozow - powtórzył z naciskiem kierownik Pawłowicz. - Wydaje mi się, że wyraziłem się ostatnio dostatecznie jasno: pani badania są zakończone.
W rudej zawrzało.
- Nie może pan! Jestem bliska przełomu, wyniki testów są coraz lepsze! Możemy stworzyć absolutnie ekologiczny polimer, którego produkcja jest stuprocentowo czysta, a który posiada niesłychaną wytrzymałość i elastyczność! Jeśli zamknie pan teraz projekt Jekyll, cała ta praca pójdzie na marne!
Pawłowicz odchylił się w fotelu, posyłając pani doktor przeciągłe spojrzenie.
- Powiedziałem: pani badania są zakończone. Nie projekt jako takowy - rzekł. - Kierownictwo nad nim przejmie docent Peszkin.
Ruda zakryła oczy dłońmi, potem opuściła ręce i wlepiła w przełożonego spojrzenie pełne grozy i wściekłości.
- Pan chyba sobie kpi! Peszkin? Ten zapijaczony idiota, który nie znajdzie własnej dupy bez użycia GPS?! - wrzasnęła. - Przecież on to wszystko zniszczy!
- Panno Morozow, niech pani posłucha - zaczął kojąco profesor Krupski. - Takie projekty nie powinny być powierzane kobietom, to zbyt skomplikowane...
- Nie wierzę - zabulgotała Morozow.
- Pani jest młoda, dwadzieścia osiem lat, piękny wiek - ciągnął profesor. - powinna pani znaleźć sobie męża i urodzić dziecko, jak przystało kobiecie, a nie siedzieć w laboratorium. Wyrządzamy pani przysługę.
- Nie wierzę - powtórzyła pani doktor, wbijając mordercze spojrzenie w Krupskiego.
- Będzie pani uprzejma zwolnić swój pokój i przekazać wszystkie notatki docentowi Peszkinowi - polecił Pawłowicz. - I proszę posłuchać rady profesora Krupskiego. Mężczyzna, oto czego pani potrzeba!
Morozow stała, nie wiedząc co powiedzieć. Nic, co przychodziło jej do głowy, nie było cenzuralne i nieobraźliwe.
- No, rozmowa skończona - Pawłowicz spojrzał wymownie na drzwi.
Veronika Morozow obróciła się na pięcie i wyszła krokiem automatu. Na autopilocie doszła do laboratorium z którego wywołano ją na tę czarującą rozmowę i usiadła przy stole roboczym. Wrzał w niej wulkan emocji, gdy wdziewała rękawice i sięgała po pipetę. Zaślepiona furią i rozgoryczeniem nie dostrzegła nawet, że sięga po niewłaściwe odczynniki i że w zlewce, stojącej przed nią na trójnogu, zaczyna zachodzić wyjątkowo niebezpieczna reakcja łańcuchowa.
Na szczęście laboratorium było akurat puste. Jedyną pracującą w nim osobą była Veronika.
Na szczęście, bo gdy rudowłosa dodała do zlewki kolejny odczynnik, naczynie po prostu eksplodowało z hukiem, razem z nim zaś wyleciała w powietrze połowa laboratorium, a cały budynek zadrżał w posadach. Profesor Pawłowicz oberwał w ciemię paprotką, która zleciała z szafy, a profesor Krupski poparzył się gorącą herbatą, ale tego już Viktoria Morozow widzieć nie mogła, poniosła bowiem śmierć na miejscu.
Jakiś czas później przed bramą niebiańską.
Święty Piotr siedział właśnie na swoim złotym tronie, zajadając się truskawkami i dojrzałymi winogronami, gdy lunch przerwało mu wtargnięcie jego skryby.
- Szefie, szefie! - wykrzyknął blond włosy Dymitriusz Euredytus, osiemsetletni skryba i prawa ręka klucznika niebiańskiego. - Tragedia, pogrom!
- Czego się tak drzesz? Lucyfer ci się przyśnił?- zapytał znudzony Piotr.
Dymitriusz trząsł się jak osika, przed chwilą w tunelu przejściowym spotkał zmierzającego do Nieba der Toda*(śmierć).
Nie zdążył wyjaśnić szefowi o co chodzi bo w tym momencie z przeszklonej windy wysiadł blondwłosy przystojniak w ciemnogranatowym fraku i takiej samej pelerynie, podszytej najdoskonalszym, połyskującym jedwabiem
Za Todem stały trzy kobiety w różnych typach urody. Ognistowłosa, blondwłosa i ciemnowłosa. Pierwsza pokryta centymetrem sadzy z poplamionymi krwią rękami, druga jakby przed chwilą podłączyła się pod linię wysokiego napięcia i trzecia sinousta i przeraźliwie blada.
- Kim są te kobiety?- zapytał Święty.
- Szefie miałem szefowi mówić...- jęknął przerażony skryba, lecz umilkł pod spojrzeniem Piotra.
- Pytam Śmierć, nie ciebie Euredytusie!- przełożony zmierzył skrybę ostrym spojrzeniem.
Euredytus zamilkł spłoniony ze wstydu. Jego jasne włosy w połączeniu z zaognioną cerą utożsamiły go z prosięciem po gruntownym utlenianiu i trwałej ondulacji.
- To są dzisiejsze zbiory. - odpowiedział Tod.
- Ja ci dam zbiory ty zboczeńcu niemydlony!- Vittoria wystąpił przed szereg. Jej okopcona fryzura cuchnęła spalenizną a na twarzy malował się furia. - Gdzie jesteśmy? Kim wy jesteście? Co to za trans z trwałą ondulacją i czego na rogi Lucyfera nosicie białe giezła?!
Na dźwięk imienia ojca wszelakiego zła, Piotr i skryba przeżegnali się dwukrotnie.
- Nie bluźnij!- pisknął anioł.
- Jesteście przed bramą niebieską!- zagrzmiał Piotr. - A ty...- zwrócił się do Toda. - Miałeś przyprowadzić jedną niewiastę a nie trzy! Czy one pracowały w przybytkach rozpusty?
Ognistowłosa Veronika miała ochotę wyrżnąć Piotra w twarz.
- Słuchaj stary pierdzielu! Z szacunkiem! Jestem doktorem nauk ścisłych!
- A ja lekarzem weterynarii. !- odezwał się miękki acz w tym momencie podniesiony głos Vivian.
- Doprawdy?- zadrwił skryba. - A ty kobieto?- wskazał chuderlawym palcem na Vittorię.
Spojrzała na niego jak na źle ubraną ropuchę.
- Ja transiku jestem magistrem sztuki jeszcze jedna chamska odzywka a zrobimy wam tutaj rewolucję obyczajową! - zrobiła krok w stronę anioła a ten z piskiem schował się za potężną sylwetkę swego szefa.
- Zamknąć się! - ryknął Piotr, purpurowiejąc na twarzy. - Jestem święty Piotr, a wy umarłyście, łapiecie?
- Co ty pieprzysz? - zapytała zaczepnie Vittoria.
Klucznik niebieski sapnął jak ciężarówka na trzecim biegu i wskazał widniejącą za nim złocistą bramę.
- To są bramy Niebios - wyjaśnił niecierpliwie. - Ten blond picuś to Śmierć, a wy nie żyjecie. Porażenie prądem, utonięcie, eksplozja w laboratorium - wskazywał je kolejno palcem. - Pocałunek śmierci i papa.
- Pocałunek? - Vivian miała oczy jak spodki.
- Znaczy się, przepraszam, ten fagas mnie ślinił? - zapytała Vittoria.
- A masz ochotę na powtórkę? - Der Tod zatrzepotał uwodzicielsko rzęsami, po czym zwinął usta w dzióbek i wyciągnął twarz w stronę Włoszki. Dziewczyna bez namysłu trzasnęła anioła śmierci otwartą dłonią w oblicze.
- O mój... - jęknął Der Tod. Na jego twarzy czerwieniała odbitka dłoni. - Nikt nigdy nie odważył się tego zrobić!
- Przyłożę ci jeszcze i z drugiej strony, jeśli się nie odsuniesz - zażądała Vittoria.
Obrażony Tod odwrócił się do niej plecami.i strzelił popisowego focha.
Tymczasem Piotr zatrzymał przepływajacy obłoczek, otworzył w nim ekran z klawiaturą dotykową i jął wertować zapisy.
- Nie to, nie to, nie... aaaa jest. No oczywiście, Jurgelius Fit, co za matoł! - święty prychnął ze złością. - Zaznaczył wszystkie trzy. No tak...
- Ale co teraz zrobimy? - zapytał Euredytus trwożnie. - Jak się Szef dowie to nam tyłki piorunami poprzysmaża!
- Szef nic nie będzie wiedział - oznajmił stanowczo Piotr. - Idę porozmawiać z Synem Szefa, jest znacznie bardziej wyrozumiały. Zaraz wracam.
Z tymi słowy zniknął za złocistą bramą.
- Długo mamy tak czekać? - zapytała cierpko Veronika. - Mam mnóstwo roboty.
- Nie masz żadnej roboty, laleczko - prychnął Der Tod. - Nie żyjesz, zapomniałaś?
- Kto się zajmie moim kotem? - jęknęła Vivian. - A moi pacjenci?
- No właśnie. Chcemy nasze życia z powrotem - zażądała Vittoria.
Jedyną odpowiedzią ze strony Toda było fuknięcie przez nos, Euredytus zaś milczał, tuląc się do puchatej chmurki.
- Wrócicie na Ziemię - święty Piotr zmaterializował się znikąd.
- No to super - ucieszyła się Veronika.
- Nie tak szybko - ostudził ją klucznik. - Zostaniecie aniołami stróżami, dopóki góra nie zadecyduje, która z was ma tu zostać.
- Aniołami stróżami? Pan oszalał? - zapytała Vittoria.
- Jestem weterynarzem, nie stróżem - zaznaczyła Vivian.
- Dobra, dobra. - Piotr dalej nie słuchał. - Święty wam wszystko wytłumaczy.
- Jaki znowu święty? - jęknęła Veronika.
Piotr nacisnął przycisk, który się przed nim zmaterializował z niczego i trzy kobiec dusze zniknęły z cichym pufnięciem.
W madryckim mieszkaniu Ikera Casillasa rozdzwonił się telefon komórkowy, burząc nocną ciszę. Bramkarz niechętnie otworzył oczy i sięgnął po aparat. Zegarek w komórce wskazywał trzecią rano, rozmówca zaś był niezidentyfikowany. Iker jednak wiedział znakomicie kto dzwoni.
- Tak? - zapytał.
- Potrójna dostawa jutro rano - powiedział basowy głos w słuchawce. - Są trochę skołowane.
- Poradzę sobie - mruknął bramkarz.
- Mam nadzieję - odmruknął bas. - Zajmij się wszystkim. Szczegóły są wiesz gdzie.
- Aha.
Iker odłożył telefon.
- Kto dzwonił, misiulku? - Sara Carbonero, jego narzeczona, też najwyraźniej nie spała.
- Guti - zełgał bez namysłu Casillas. - Schlał się i do wszystkich wydzwania.
- Ach ten Guti... - zamruczała Sara.
- Śpijmy już - poprosił Iker. - Czeka mnie jutro ciężki dzień.
Nie omylił się ani na jotę...
Mini ściągawka ~`
* Der Tod (po niemiecku śmierć) Śmierć pod postacią blondwłosego młodzieńca. Towarzyszy przy przenosinach do "lepszego"(albo i nie) świata. Zabiera osoby(niezależnie od płci i wieku) za pomocą pocałunku. Postać zaczerpnięta z musicalu Elisabeth. (dla wnikliwych czytelników). Fotkę Todzika dodajemy do bohaterów :D
___________________________________________________________________________
Witajcie!
Jesteśmy z Martiną zmienne jak baby w ciąży! Miałyśmy odłożyć ten projekt na jakiś czas, ale tak nam się zrobiło smutno po zakończeniu Siostrzyczek, że od razu zabrałyśmy się do roboty. Będziemy Wam robić małe ściągi pod rozdziałami, bo niektóre postaci są dość specyficzne np der Tod :D Mamy nadzieję,że Uzdrowienie również przypadnie wam do gustu. Rozdziały będziemy dodawać nieregularnie, bo z autopsji wiemy, że nie możemy niczego obiecywać.
Pozdrawiamy Fiolka&Martina :)
Kocham, kocham, kocham:) Już po kościach czuję, że z tymi trzema nie będzie tak łatwo:) Dużo weny, bo opko zapowiada się tak znakomicie jak poprzednie dzieła:D Pozdrawiam;)
OdpowiedzUsuńJak tylko zobaczyłam prolog już zaczęłam się śmiać. Nawet nie wiem, dlaczego! Jednak teraz znalazłam powód! To będzie kolejne świetne Wasze opowiadanie. Muszę przyznać, że wpadłyście na genialny pomysł. Ale kiedy Wy tego nie robicie? Iker będzie miał trzy światy z dziewczynami. Widać, że to nie przesłodkie panienki, ale kobiety z ognistym temperamentem i ostrym charakterem. Trudno mu będzie je okiełzać. Zobaczymy, jak będą się sprawować w nowej roli. Czekam na kolejny z niecierpliwością
OdpowiedzUsuńTo będzie mistrzostwo, czuję.
OdpowiedzUsuńZobaczymy jak się rozkręci i kto będzie czyim opiekunem :D
Czekam na Gutiego ofc ;p
Pozdrawiam i przepraszam za skąoy komentarz, ale nie wiem co napisać xd
Tylko jedno słowo - genialne!
OdpowiedzUsuńTo już jest genialne i boję się myśleć, co będzie, jak się rozkręcicie!
Der Tod >>>>
:D
O matko! To jest tak samo genialne jak i siostrzyczki i mogę to już stwierdzić po tym prologu. Nie pozostaje mi nic innego jak czekać na dalsze części:)
OdpowiedzUsuńDużo weny Wam dziewczyny życzę :)
Pozdrawiam:)
Niesamowity prolog! Będę odwiedzać <3
OdpowiedzUsuńhahahahhaha no ja po prostu nie mogę. ten pomysł na fabułę wydaje sie jakby absurdalny, ale i fantastyczny zarazem. a już z pewnością fantastyczne jest Wasze wykonanie a to przecież dopiero początek! macie talent do tworzenia nie tylko oryginalnych treści, ale i barwnych postaci. nie moge doczekać się następnego. pozdrawiam i zapraszam na nowy rozdział na TQPS. ;)
OdpowiedzUsuńWy jesteście niereformowalne, dziewczyny! I to w Was uwielbiam :D Będę czytać na 100%, bo przecież jak się dwa takie geniusze zabiorą za opowiadanie to - wiemy już z doświadczenia - będzie zajebiste :D
OdpowiedzUsuńCzytam <3 Zajebiste to będzie :)
OdpowiedzUsuńSuper! Już prolog tak mi się spodobał, że przeczytałam go właśnie 3 raz i chyba zaraz zabiorę się za 4 :D ...Haha już czuję, że to będzie świetne :)
OdpowiedzUsuńZapowiada się genialnie :D Już nie mogę się doczekać pierwszego rozdziału. Informujcie mnie, proszę, o nowościach na GG: 8675263, lub na blogu: www.el--tiempo--de--ti.blogspot.com. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńCoś czuje, że to będzie genialne! Uwielbiam wasze wspólne jak również osobne opowiadania. Wydaje mi się, że będzie to takie genialne jak siostrzyczki.
OdpowiedzUsuńCzekam na pierwszy!
Niesamowity prolog! I zapowiada się niesamowite opowiadanie! Chyba dawno nie czytałam czegoś TAK dobrego. I poważnie, uwielbiam wasze twórczości, ale to... To jest na pewno inne, cudowne, niepowtarzalne. Brak mi słów.
OdpowiedzUsuńZ niecierpliwością czekam na rozdział pierwszy!
Hahahaha, boskie prolog, znów ryjecie mi psychikę. Serio, zapowiada się genialnie. Czekam na 1 rozdział ;*
OdpowiedzUsuń41 year old Legal Assistant Minni Candish, hailing from Campbell River enjoys watching movies like Outsiders (Ceddo) and Video gaming. Took a trip to Historic City of Meknes and drives a RX Hybrid. blog
OdpowiedzUsuń